Wstęp


Przyjdźcie i posłuchajcie dawnych opowieści. [...] Posłuchajcie, co dochowało się z mroku dawnych wieków, co zostało ze starych baśni minionych pokoleń, w cieniu starych gajów kłaniających się Bogom, składających ofiary źródełkom ukrytym w cichych dolinach, jeziorom, rzekom i Świętemu Żywemu Ogniowi.

Wspomnijcie dzieje owych lat i posłuchajcie, jak wyglądała nasza ojczyzna, gdy zamieszkało w niej nasze plemię. Nie było wielu grodów, a nieliczne sioła rozrzucone z rzadka i tam tylko, gdzie ostały się nikłe resztki dawniejszych mieszkańców, innym mówiących językiem. 

Cała niemal ziemia odpoczywała nie tknięta radłem. Wszędzie było pusto i dziko: na wzgórzach, równiach, w dolinach. Ogromne dziewicze puszcze czerniały na górach [...] szerokimi pasmami spływając po zboczach daleko w głąb kraju i przechodząc w nieprzebyte stare, ciemne bory, pośród których jaśniały świeżą zielenią polany, porosłe wysoką, bujną trawą. W lasach i w odkrytym polu było wiele trzęsawisk i zdradliwych mokradeł rozbrzmiewających krzykiem wodnego ptactwa, wiele cichych, czarnych, tajemniczych jeziorek: odbijały się w nich stare drzewa o grubych pniach, porosłych siwym, brodatym mchem. 

Rzadko zabłądził tu człowiek. Za to zwierza nie brakło. Nie goniony, nie tępiony, mnożył się tak, że ledwie dlań miejsca starczało. W mrocznej kniei niedźwiedź szukał w dziuplach miodnych plastrów: dzikie pszczoły roiły się w koronach drzew. Dzik rył pulchną leśną glebę, a przez gęste, splątane podszycie przedzierały się lisy i żbiki. Na gałęzi czaił się zwinny ryś przenikając bystrym okiem półmrok boru, w którym rozbrzmiewał daleki ryk ogromnego żubra, dążącego do brodu lub źródła. Bez lęku przemykał jeleń, a za nim stado łani, na polanach pasły się sarny: lecz także mnóstwo wilków skradało się za łupem w lesie i po całej krainie. 

Wysoko, w słonecznych przestworzach, nad wierzchołkami drzew, płynął król wszelakiego ptactwa - orzeł skalny i jego krewniacy. W skałach i lasach gnieździły się stada drapieżników: jastrzębi, sokołów, rarogów, krogulców i wiele odmian pomniejszych drapieżców, sów i puchaczy. Potoki, rzeki i jeziora pełne były ryb; wydra mieszkająca w cieniu starych olch i wierzb, zarośniętych dzikim chmielem, miała obfite łowy, bobry zaś, nic płoszone przez nikogo, spokojnie budowały swe kunsztowne domki.

Szum wiatru i poruszanych nim gałęzi zlewał się ze szmerem potoków i hukiem rzek, których piaszczyste brzegi lśniły w słońcu ziarenkami szczerego złota. Głębia ziemi była jeszcze zamknięta, nikt się w nią dotąd nie wdarł w poszukiwaniu drogich rud i cennych kruszców.

Cała kraina tchnęła bujnością i bogactwem. Ziemia, urodzajna i płodna, czekała tylko na pracowity lud, który mógłby używać jej hojnych darów. I przyszedł ów lud, i ziemię nietkniętą uprawił: uszlachetnił ją ciężkim, znojnym trudem i uświęcił potem swoim i krwią, którą wylewał w licznych bojach, broniąc kraju zdobytego własnymi rękoma i swojej mowy ojczystej.

Z dalekiej praojczyzny słowiańskiej przybył tu lud ten. Nasi przodkowie, ze swym wodzem [...]. O nich tedy zaczniemy opowieść.

Alojzy Jirāsek