Kilka długich lat upłynęło już od chwili, gdy trzej bracia, Lech, Czech i Rus, pożegnali się z sobą.
Nadeszła pogodna, złota jesień - okres myślistwa. Lech zebrał swoją drużynę i wyruszył na wielkie łowy. Za drużyną powlokły się wozy na upolowaną zwierzynę oraz piesi łucznicy i oszczepnicy, jako że czasy nie były zupełnie spokojne. Skierowali się na zachód i wkrótce wkroczyli w ogromna puszczę.
Raz po raz pomykała przed drużyną książęcą to gromada płochliwych saren, to jeleń rogacz. Niekiedy ziemia zadudniła od ciężkiego truchtu stada żubrów lub turów. Wtedy puszcza napełniała się psim jazgotem, tętentem kopyt końskich i graniem rogów myśliwskich obwieszczających triumf łowiecki.
Trzeciego dnia rano, w pogoni za potężnym turem, dotarli aż do ujścia rzeki Cybiny do Warty, gdzie leżała wioska rybaków i bobrowników książęcych, Stragona.
Nagle od północy zabrzmiał wśród puszczy daleki odgłos rogów.
- Któż to być może? - ozwał się kneź Lech - czy nie zabłąkał się który z wojów naszych?
Wojowie popatrzyli wokół siebie - byli wszyscy. Wozy ze zwierzyną również nadciągały skrzypiąc kołami po leśnych wykrotach. Za pierwszym rogiem ozwał się drugi i trzeci.
- Wróg to pewnie jakiś najechał ziemie nasze - rzekł kneź Lech, po czym kazał cofnąć się na skraj lasu i przygotować się do odparcia napaści. Łucznicy i oszczepnicy skryli się za drzewami, a wojowie przygotowali łuki i miecze i uformowali szyk bojowy.
A tymczasem granie rogów było coraz liczniejsze i coraz bliższe. Wiatr donosił już tętent kopyt końskich i gwar ludzi. Wreszcie wychyliła się z puszczy spora drużyna wojów. Na jej czele jechali dwaj wodzowie. Zdążali wprost ku Stragonie.
- Ziemia to niczyja, a czego szukamy, to rzecz nasza! — ozwał się któryś z jadących.
Nie było na co czekać. Na rozkaz knezia Lecha zawarczały pierwsze groty łuczników, a on sam razem z drużyną uderzył jak wicher na wroga. Już miały się skrzyżować wzniesione w górę miecze, gdy nagle Lech rzucił broń na ziemię i krzyknął radośnie:
Kneź Lech postanowił godnie uczcić spotkanie z braćmi, rozkazał więc rozpalić ogniska i piec nad nimi na rożnach sarnie i jelenie udźce. Przy jadle i miodzie rozwiązały się języki, więc Czech i Rus na przemiany jęli opowiadać o kilkuletnich swoich wędrówkach wśród Słowian za Odrą.
Byli u Ranów na wyspie Rugii i u Radarów w świętym grodzie Swarożyca w Radogoszczy, i w Dyminie u Czrezpienian, i u Obodrzyców w Dąbinie, i u Wągrów w Lubece.
- Niech żyje nowy gród Poznań!
- Niech żyje kneź Lech!
- Hura!... hura!... - wykrzyknęli na znak radości i zgody wszyscy wojowie.
Nadeszła pogodna, złota jesień - okres myślistwa. Lech zebrał swoją drużynę i wyruszył na wielkie łowy. Za drużyną powlokły się wozy na upolowaną zwierzynę oraz piesi łucznicy i oszczepnicy, jako że czasy nie były zupełnie spokojne. Skierowali się na zachód i wkrótce wkroczyli w ogromna puszczę.
Raz po raz pomykała przed drużyną książęcą to gromada płochliwych saren, to jeleń rogacz. Niekiedy ziemia zadudniła od ciężkiego truchtu stada żubrów lub turów. Wtedy puszcza napełniała się psim jazgotem, tętentem kopyt końskich i graniem rogów myśliwskich obwieszczających triumf łowiecki.
Trzeciego dnia rano, w pogoni za potężnym turem, dotarli aż do ujścia rzeki Cybiny do Warty, gdzie leżała wioska rybaków i bobrowników książęcych, Stragona.
Nagle od północy zabrzmiał wśród puszczy daleki odgłos rogów.
- Któż to być może? - ozwał się kneź Lech - czy nie zabłąkał się który z wojów naszych?
Wojowie popatrzyli wokół siebie - byli wszyscy. Wozy ze zwierzyną również nadciągały skrzypiąc kołami po leśnych wykrotach. Za pierwszym rogiem ozwał się drugi i trzeci.
- Wróg to pewnie jakiś najechał ziemie nasze - rzekł kneź Lech, po czym kazał cofnąć się na skraj lasu i przygotować się do odparcia napaści. Łucznicy i oszczepnicy skryli się za drzewami, a wojowie przygotowali łuki i miecze i uformowali szyk bojowy.
A tymczasem granie rogów było coraz liczniejsze i coraz bliższe. Wiatr donosił już tętent kopyt końskich i gwar ludzi. Wreszcie wychyliła się z puszczy spora drużyna wojów. Na jej czele jechali dwaj wodzowie. Zdążali wprost ku Stragonie.
Kneź Lech rozkazał swym wojom zadać na rogach hasło bojowe, po czym zwinąwszy dłoń w tubę zakrzyknął:
- Kto jesteście i czego szukacie na obcej ziemi?
- Ziemia to niczyja, a czego szukamy, to rzecz nasza! — ozwał się któryś z jadących.
Nie było na co czekać. Na rozkaz knezia Lecha zawarczały pierwsze groty łuczników, a on sam razem z drużyną uderzył jak wicher na wroga. Już miały się skrzyżować wzniesione w górę miecze, gdy nagle Lech rzucił broń na ziemię i krzyknął radośnie:
- Czech! Rus! Brać moja! Bywajcie!
Zdumieli się wojowie obu drużyn, a potem schowawszy miecze zaczęli się witać. A trzej bracia, Lech, Czech i Rus, padli sobie w ramiona i ściskali się długo i serdecznie.
Kneź Lech postanowił godnie uczcić spotkanie z braćmi, rozkazał więc rozpalić ogniska i piec nad nimi na rożnach sarnie i jelenie udźce. Przy jadle i miodzie rozwiązały się języki, więc Czech i Rus na przemiany jęli opowiadać o kilkuletnich swoich wędrówkach wśród Słowian za Odrą.
Byli u Ranów na wyspie Rugii i u Radarów w świętym grodzie Swarożyca w Radogoszczy, i w Dyminie u Czrezpienian, i u Obodrzyców w Dąbinie, i u Wągrów w Lubece.
- Wszyscy oni - opowiadał Rus - połączyli się razem i dzielnie gromią Germanów, których my zowiemy Niemcami, jako że mowy naszej nie znają.
- Pomagaliśmy im w bojach, a teraz wracamy z licznymi darami — dodał Czech.
- Zdrowie wasze, bratowie! - ozwał się Lech wznosząc w górę srebrną czarę z miodem - w wasze ręce, Czechu i Rusie!...
Gdy kubek z miodem obiegł w krąg zgromadzonych przy ognisku kneziów i wojów, Lech znów zabrał głos:
- Dzień dzisiejszy pozostanie na zawsze w pamięci naszej, w tym bowiem dniu poznali był po wielu latach rozłąki brat mój Rus i brat mój Czech. Na pamiątkę tego spotkania zbuduję na miejscu wioski Stragony nowy gród warowny i nazwę go Poznań.
- Niech żyje nowy gród Poznań!
- Niech żyje kneź Lech!
- Hura!... hura!... - wykrzyknęli na znak radości i zgody wszyscy wojowie.
I znowu srebrna czara z miodem obiegła w krąg zebraną starszyznę.
Wiosną następnego roku kneź Lech zbudował na prawym brzegu Warty warowny gród Poznań. Na podgrodziu zaczęli wznosić swe domy rzemieślnicy i kupcy. W ten sposób powstało miasto Poznań, które z czasem przekroczyło lewy brzeg Warty i tu na: najbujniej rozbudowało.
A podanie o założeniu miasta przez trzech braci znalazło później swój wyraz na jednej z wieżyczek ratusza poznańskiego, gdzie widnieją trzy dostojne głowy nakryte wspólnym kołpakiem.
A podanie o założeniu miasta przez trzech braci znalazło później swój wyraz na jednej z wieżyczek ratusza poznańskiego, gdzie widnieją trzy dostojne głowy nakryte wspólnym kołpakiem.
Stanisław Świrko