Ledna Góra pod Pobiedziskami


Opuściwszy po sutym obiedzie polanę w Pobiedziskach, Lech, Czech i Rus podążali ze swymi drużynami w stronę Gniezdna, by zdążyć do grodu jeszcze przed zachodem słońca. Alić nie sądzone im było dnia tego nocować w Gniezdnie. Ujechali niewiele ponad milę drogi, gdy nagle bór jakby rozstąpił się przed wojami i oczom ich ukazał się piękny widok. Wśród rozległej doliny, utkanej ostatnimi kwiatami jesieni, wznosiło się samotne wzgórze z kępą sosen na szczycie.

Rus, jako że najmłodszy z braci i najskorszy do czynu, spiął nagle swego rumaka i krzyknął przez ramię:

- Kto chce być pierwszy na szczycie, za mną!

Konie były wypoczęte, a ludzie ochotni, więc za Rusem pocwałował Lech i Czech, a za nimi gromada wojów.
Zadudniła ziemia pod kopytami końskimi, zaświszczało wkoło uszu powietrze. Czasem prysnął ku górze kamień polny wyrzucony kopytem, czasem grudka ziemi z czarnego torfowiska. A oni rwali naprzód na złamanie karku. Koniom grały śledziony i wzdęte chrapy. Dopadli wzgórza. Rozpoczęła się gonitwa ku szczytowi. Tu bieg stał się wolniejszy, niektóre konie pokryły się pianą, ten i ów z wojów potknął się o kamień. Wkrótce konie trzech kneziów, jako najlepsze, wysunęły się o staję naprzód. Pierwszy jechał Rus, później wyminął go Lech. Ale nie przystało gospodarzowi prym trzymać przed bracią swoją i gośćmi, więc zwolnił biegu i trzej kneziowie razem wjechali na szczyt wzgórza.

Konie parskały piana i robiły gwałtownie bokami, a z ust jeźdźców wyrwał się okrzyk podziwu. U stóp ich rozciągało się błękitne jezioro w kształcie wielkiej rynny z ostrowem pośrodku, a na nim święty chram Bogini Nyji. Wokół modrych wód roztaczała się ciemnozielona puszcza, a ku wschodowi rysował się w sinej dali łańcuch wzgórz gniezdnieńskich.

- Hej, piękna ziemio słowiańska! ...

Za chwilę dalsi wojowie dopadli wierzchołka wzgórza. Rozsiadali z koni i przysłoniwszy dłonią oczy przyglądali się rozległej okolicy. Niektórzy z wojów Lecha wskazywali z dumą na swoje włości.

- Oto najbliżej nas, przy południowo-wschodnim skraju jeziora mój grodek - ozwał się jeden ze starszych wojów, którego towarzysze przezywali Dzikiem lub Odyńcem.

- A dalej na wschód, przy gniezdnieńskim gościńcu, moje gniazdo rodzinne, Łubowo - z dumą dorzucił Łuba.

- A widzicie ku wschodowi płynącą rzeczkę? - opowiadał gościom szpakowaty już Ziemomysł. 
- To Mała Wełna, a wieś nad jej brzegiem, to włość moja. Bogactwo całe, to żyzne łąki i tysiące pasących się owiec. Od nich to wieś moja zwie się Owieczki. Najprzedniejsza wełna idzie na dwór naszego knezia, a i kupcy często mnie odwiedzają.

- Jak się zwie to wzgórze, na którym stoimy? - zapytał Czech.

- Ledna Góra, to jest góra nie tknięta pługiem, ugór. Od niej wzięło też nazwę jezioro leżące w dole, zwane Lednickim - wyjaśnił Lech. A widząc, ze Rus stoi obok swego rumaka chmurny i zamyślony, zwrócił się ku niemu:

- Piękna była jazda, godna dzielnych wojów, i twoja to zasługa, bracie, żeś dał nam przykład. Przyjm więc w podzięce od Lecha ten drobny upominek. - Tu podał Rusowi krótki miecz o pięknie rzeźbionej rękojeści. - Prawdziwa stal frankońska, nabyłem go od kupców za sto skórek bobrowych.

- Dzięki ci, Lechu, za ten cenny dar - rozchmurzył się Rus - a byłbym zupełnie wesół, gdybyś mógł spełnić prośbę moją.

- Już ją masz spełnioną, bracie. Mów, czego żądasz?

- Na zachodzie, za Odrą, dziedzin dla siebie nie znaleźliśmy. Wszystkie ziemie zajęte są przez różnych kneziów słowieńskich. Przyjdzie nam chyba z Czechem wrócić się na wschód i południe. gdzie ludzi jest mniej, a ziemi więcej. Tymczasem jednak nie chciałbym być na łaskawym chlebie u brata swego, pozwól więc, bym mógł dla siebie i Czecha wybudować gród na tej oto Lednej Górze.

- Dobrze, Rusie, daję więc tobie i Czechowi górę tę i lasy, przez które jechaliśmy, aż po Pobiedziska. Budulca na grodek znajdzie się tu pod dostatkiem, jako i zwierzyny w borach, i ryb w jeziorze. Tymczasem jednak, nim gródek na Lednej Górze ukończycie, będziecie obaj gośćmi moimi w Gniezdnie.

Zbliżał się wieczór. Czerwona kula słońca zapadła za ciemne bory i zorze wieczorne rozlały się purpurą po niebie. Całe jezioro Lednickie zarumieniło się krwawo. Późno było na nocną podróż do Gniezdna, więc woj przezwany Dzikiem zaprosił wszystkich do swego gródka nad jeziorem. Nazajutrz rankiem wyruszyli do Gniezdna.

Nim nadeszły pierwsze mrozy i śniegi, już Czech i Rus zamieszkali ze swymi drużynami na Lednej Górze w nowym dworze. Żyli tu lat kilka w wielkiej przyjaźni z kneziem Lechem, spędzając czas na łowach i zabawach wojackich. Lecz że ziemi było zbyt mało dla obu licznych drużyn, postanowili pójść w świat i szukać dla siebie nowych i rozległych dziedzin. 
Czech skierował się ze swoją drużyną na południe, a Rus na wschód. Przed wyruszeniem w daleką drogę zakopali część swych skarbów w podziemiach grodu, na wypadek gdyby przyszło im tu wrócić.

Od tych czasów minęło wiele wieków i wiele wody upłynęło w Wełnie. W popiół i próchno przemienił się drewniany grodek na Lednej Górze, na jego miejscu wzniesiono zamek obronny murowany, lecz i ten pod wpływem czasu legł w gruzach. Pozostały jedynie skarby zakopane przez Czecha i Rusa w podziemiach Lednej Góry. Skarbów tych nikt dotąd nie znalazł, bo strzegą ich zazdrośnie pogańskie duchy i czarne węże.

Stanisław Świrko