Pod Kruszwicą w dawne, dawne czasy rosły w niebo wielkie, szumne lasy. W lasach żubry, niedźwiedzie, jelenie i pszczół dzikich złociste brzęczenie. Pod Kruszwicą zacne Polan plemię las karczuje, orze żyzną ziemię. Czci pogańskie święte Bogi stare, miód i mleko lejąc na ofiarę.
Słynie wkoło piękny gród Kruszwica, tam Popielą księcia jest stolica. Tam na tronie srebrnym dumnie siadłszy na swe sługi drżące Popiel patrzy.
Okrutna księcia ręka poddanych bardzo nęka. Wzdychają w borach kmiecie, myśliwi i smolarze. - Oj, źle nam żyć na świecie! Swarożyc księcia skarżę. Swarożyc Bóg nad Bogi odmieni los nasz srogi.
Pod Kruszwicą w ową porę stała chata tuż pod borem. Chata stała jasna, biała, słomą kryta, w kwieciu cała. A w niej żyli sobie cicho Piast kołodziej wraz z Rzepichą. Choć chodzili w zgrzebnym płótnie, choć chodzili w łapciach z łyka, żyli dobrze i niesmutnie, pszczela grała im muzyka. Orał pole Piast wesoły prostym radiem we dwa woły. Woły oba były siwe, a Piast oczy miał poczciwe. Gdy zaorał - nie spoczywał, tylko z barci miód - dobywał. A gdy skończył, koła toczył Piast, co miał poczciwe oczy, duszę śmiałą, myśli prawe i wśród ludzi dobrą sławę.
A żona Rzepicha, gosposia nielicha, uwijała się jak pszczoła po zagrodzie swej dokoła. Rzepę siała, groch łuskała, ciężkie żarna obracała.
Bursztynami świeciła, len na płótno międliła i Piastowi na obiad prażmo z sadłem warzyła.
Aż w jeden ranek cichy jak dym, jasny jak strzecha, gdy w słońcu lśni, mały syneczek urodził się im. I kwili w chacie już sześć dni. Zaś dnia siódmego uroczystego wnieśli do izby ziela wonnego.
Wnieśli wrotyczu i macierzanki, związali w pęki, popletli w wianki, piaskiem złocistym wkoło sypali, bo wielkich gości się spodziewali. We cztery rogi świętej kaszy rzucili, z białego kura polewki uwarzyli i święte słowa do Bogów wymówili.
I przyszły dnia siódmego trzy Rodzanice, z bogów krainy jasne dziewice. Z nieba po tęczy do chaty szły, weszły do izby przez zamknięte drzwi.
- Jesteśmy Rodzanice, jasne dziewice. Z krainy Bogów idziemy, synkowi dolę niesiemy. Wróżbę niesiemy i los - tak powiedziały w głos.
Piast i Rzepicha na ziemię padli, serca im biją, na licu zbladli. Ku jasnym pannom ręce podnoszą, o szczęście syna pokornie proszą: - Rodzanice w złotej szacie, jaką dolę dziecku dacie? Dajcie dolę jasną, białą, żeby mu się dobrze działo. Dajcie dolę jasną, miłą, żeby mu się szczęście wiło.
A Rodzanice podchodzą blisko i pochylają się nad kołyską. Tańczą w powietrzu powietrzny taniec i mówią słowa niespodziewane:
- Będziesz księcia synem-pierwsza powiada.
- Będziesz księżnej synem - ta druga gada.
A trzecia schyla się nad dziecięciem i szepcze słodko:
- Zostaniesz księciem.
Zdumiona słucha Rzepicha, zdumiony słucha Piast. I myślą sobie cicho:
- Czy one szydzą z nas? - Ja jestem żona kmiecia!
- Ja jestem prosty kmieć! Lecz pytać nie śmieją przecie, słowa nie śmieją rzec.
Obeszły Rodzanice kolebkę razy trzy, wychodzą już dziewice poprzez zamknięte drzwi. Po jasnej tęczy poszły odwiecznej tam, gdzie mieszkają Bogi słoneczne. Lecz w pustej izbie jest jeszcze blask i jeszcze klęczy Rzepka i Piast.
Wyrasta synek jako lnu kwiat, wyrasta synek jak młody las. Mknie rok za rokiem, już siedem lat! Już postrzyżyny sprawić mu czas. Dać imię nowe i włosy ściąć, jako jest zwyczaj stary od lat, aby wśród mężów mógł chłopiec siąść, pod ojca pieczę by poszedł chwat. Lecz choć wesoły wielce ten dzień, nad chatą Piasta zawisnął cień. Bo smutną dolę zesłały bogi, bo książę Popiel, chciwy i srogi, w Kruszwicy siedząc na pięknym dworze, poddanych swoich gnębi jak może.
Grabi kmieciom trzody, żółty wosk i miody. Kto dobytku broni, pali mu zagrody. Drogi bursztyn bierze, bobry, gronostaje. Dziki jako zwierzę, dzikich sług ma zgraję. Więzi wolnych kmieci, w ciemnych lochach głodzi. Strach po kraju leci, w trwodze starzy, młodzi. Milczy lud niebożę, choć wielka udręka.
Piast milczeć nie może, księcia się nie lęka. Młody i zuchwały kraj buntuje cały.
- Cierpimy zbyt wiele! Precz z księciem Popielem!
I na czele junaków wnet staje, na sług księcia porywa się zgraje. I odbiera, co biednym zabrali, kmiecych zagród nie daje im palić. I ukrywa w swej chacie pod borem tych, co zbiegli przed księcia toporem. Sława jego wokoło urasta i lud kocha kołodzieja Piasta.
Gniewny Popiel sług wysłał gromadę i przykazał cnego Piasta zabić. On zbiegł w lasy przed zbirów napadem, lecz mu chatę zdołali ograbić. Wzięli ziarno i grochu trzy wory, wzięli krowy, kobyłki i woły, wzięli płótno i bursztyn z komory.
Dziś u Piasta dom pusty, stół goły. Czym zastawić święty stół cisowy, kiedy pusty spichlerz modrzewiowy? Płacze w kącie Rzepka gospodyni. Z czego gościom kołacze uczyni? Jakież ja ci zrobię postrzyżyny, miły synku, syneczku jedyny!
A tu goście idą, jadą, przyszedł sąsiad wraz z sąsiada, na cisowych siedli ławach, prawią o tych smutnych sprawach. Ten i tamten głośno wzdycha, ta i tamta płacze z cicha, tuli synka cna Rzepicha.
Lecz powiedzcie mi, do kogo dwaj wędrowcy idą drogą? Na dziedziniec w cień lipowy, gdzie na żerdziach końskie głowy, wchodzą z wolna, utrudzeni, w jasne słońce zapatrzeni. Głową każdy z nich przerasta onych sąsiadów i Piasta.
Biegnie Piast wędrowców witać, biegnie Rzepka pracowita, niosą wodę ku spragnionym, moszczą ławy utrudzonym. Zaś syneczek, rad im szczerze, z rąk kostury ciężkie bierze, nabijane krzemieniami, nacinane nacięciami.
Siedli godnie dwaj mężowie, a Piast ku nim słowo powie:
- Gdy wędrowiec niespodziany zajdzie pod mój dach słomiany, to uciechę wielką czyni mnie i żonie gospodyni. Gdy gość zacny przyjdzie do dom, to go widać bogi wiodą, więc mu duchem wynieść trzeba sera, miodu, mięsa, chleba. Lecz dziś u mnie rzepa sucha, nie ma czym napełnić brzucha, Chociaż święcim postrzyżyny wśród sąsiadów i rodziny, choć dziś wielkie święto w chacie przecie tego nie poznacie. Książę Popiel bydło pobił, srogą biedę w domu zrobił. Kazał sługom dom najechać, garści mąki nie poniechać. Więc darować, prosim, raczcie i ubóstwo nam przebaczcie. Wstyd mi wielki. Rzepka żona takoż, widzę, jest strapiona.
Słuchają obcy mężowie, aż starszy słowo powie:
- Idź, Rzepko, do komory, odsuń u drzwi zawory.
Obacz, nie ma zaś czego dla gości sposobnego.
- Po cóż iść do komory, puste beczki i wory, Po cóż serce mam ranić, toś tam nie ma nic a nic.
- Idźże przecie i zobacz. może co się gdzie chowa. Może znajdziesz kęs czego do jedzenia zdatnego.
Poszła Rzepka, w drzwiach staje, wielki okrzyk wydaje.
- O Bogowie! Czy czary? Toć tu jadła bez miary! Kobyle mięso w połciach wędzone, kołacze słodkie z miodem pieczone. Sery bieluśkie jak w niebie miesiąc, mleko i piwo we dzbanach świecą.
Skąd się wzięło to wszystko? Hej, było dziwowisko! Goście stoły zasiedli, dziwili się i jedli. To dopiero biesiada! Rzepka krząta się rada. Temu piwa dolewa, temu mięsa dokłada.
A gdy zjedli do syta, Piast wędrowców zapytał:
- Czy jesteście Bogami, czyli Bogów posłami? Czy was przysłał Swarożyc, czyli jaki też Bożyc? Czy z daleka, czy z bliska, czy z wysoka, czy z niska przychodzicie w me progi, w mój dom kmiecy, ubogi?
- Przychodzimy z dala, nie z bliska, z wysoka, nie z niska. Stamtąd, gdzie zorza wschodzi i gdzie się tęcza rodzi. W ludzkie serca patrzymy, dobrem dobro płacimy. Dobro mile przywitaj, a o imię nie pytaj. Bo jak słońce przed świtem imię nasze zakryte.
- Dobro mile przywitam, już o imię nie pytam. Pragnę ino jednego: postrzyżcie synka mego. Starodawnym zwyczajem dziś się imię mu daje. Więc was proszę, pielgrzymie, sami dajcie mu imię.
I zaczął się obrzęd postrzyżyn. Synaczek się wolno przybliżył, spogląda ciekawie, nieśmiało. Co teraz się będzie z nim działo? I cieszy się wielce, i boi, wzniósł oczka błękitne i stoi. Niewiasty z Rzepichą śpiewają, pod władzę ojcową go dają.
Rosłeś jak brzoza w lesie siedem lat, u matusi w komorze rosłeś wolny, niebożę, jako lnu błękitny kwiat. Teraz pod władzę ojca iść ci czas. Przeszły lata jak woda, przeszła dziecka swoboda. Już, najmilszy, żegnasz nas. Pośród mężów zasiędziesz, nowe imię mieć będziesz, gdy nożyce włos płowy dziś obetną z twej głowy, gdy obetną pierwszy raz w postrzyżyn święty czas.
Pielgrzym nożyce ujmuje w ręce, obcina jasne włosy chłopięce. Obcięte włosy na ziemię lecą, na ziemi wkoło jak złoto świecą. Pielgrzym wzniósł głowę, dotknął mu czoła, spojrzał na słońce i głośno woła:
- Oto na sławy pełne życie daję ci imię, Ziemowicie!
Więc zaszemrali wkoło wszyscy, ojciec i macierz, krewni bliscy:
- Ziemowit! Jakie piękne imię! Dzięki, o dzięki ci, pielgrzymie!
A mąż nieznany na to powie:
- Nowinę niosę wam, druhowie! Ty, kmieciu Piaście, księciem będziesz. Ty, Ziemowicie, tron posiędziesz. Szeroko Piastów ród zasłynie i będzie wielki w tej krainie.
Zdumiona słucha gromada, wtem z lasu jeździec wypada. Konia zatrzymał i dyszy, i woła z wielkim przejęciem:
- Popielą zagryzły myszy! Już koniec z Popieleni księciem! Piast teraz księciem zostanie! Tego chcą wszyscy Polanie. Niech żyje Piast! - I z daleka pozdrawia ich i ucieka.
I znika w pyłu tumanie, by innym nowinę zanieść. Ach, gdzież są pielgrzymi owi, co tron wróżyli Piastowi? Gdzie są? Szukają ich wszyscy, Piast i rodzina, bliscy. Lecz znikli jak w słońcu rosa. Może się wznieśli w niebiosa, tam, gdzie Bóg jasny, Swarożyc siedzi na teczy i zorzy i czuwa, strojny w promienie nad całym Polan plemieniem.
Anna Świrszczyńska