Kneź Mieszko I, twórca historycznego państwa polskiego, wyruszył pewnej jesieni ku zachodowi, by sprawdzić gotowość bojową pogranicznych grodów, strzegących przepraw nad dolną Odrą.
A było to jeszcze przed przyjęciem chrześcijaństwa przez Polskę. Zwiedził więc Mieszko gród obronny Cedynię, doglądając osobiście budowy wałów obronnych z potężnych bierwion dębowych, wiązanych ze sobą systemem hakowym, a następnie udał się do pobliskiego grodu obronnego Chojna. Tu również rozkazał naprawić wały obronne i wieże strażnicze oraz wzmocnić załogę. Stąd ruszył z całą swoją drużyną w kierunku południowym.
Któregoś wieczoru drużyna książęca zatrzymała się na nocleg w Kurzycku, niewielkiej osadzie nad rzeczką Kurzycą. Mieszkańcy osady donieśli kneziowi, że w pobliskiej dąbrowie grasują dwa potężne niedźwiedzie.
Mieszko, jak wszyscy Piastowie, lubił ogromnie łowy, a już szczególnie przepadał za polowaniem na niedźwiedzie. Skoro świt ruszył więc z całą swoją drużyną na łowy. Mijali stare dąbrowy i cisowe zagajniki, to znów żółknące już lasy bukowe, przetykane brzeziną. Raz po raz pomykały przed myśliwymi sama lub jeleń, ale kneź surowo zakazał gonitwy, by nie spłoszyć grubego zwierza.
Wkrótce dotarli do małej polany puszczańskiej, na środku której rósł potężny dąb. Jeźdźcy stanęli jak wryci: pod dębem żerowały dwa potężne, ciemnobrunatne niedźwiedzie.
Mieszko zeskoczył z konia, a chwyciwszy dwa oszczepy i zatknąwszy za pas topór myśliwski, ruszył żwawo ku przodowi. Drużynnicy wiedzieli, że w takich razach nie trza mu było pomagać ani osłaniać, bo gniewał się o to srodze. Sam kneź był z natury krępy, w barach szeroki, a silny jako tur. Nie darmo przezywano go żartobliwie Miśkiem, czyli niedźwiadkiem. A przy tym mistrz to był nad mistrze we władaniu oszczepem.
Przecież oblicza wojów pobladły z obawy, boć niedźwiedź był nie jeden, ale para. Kneź rysim skokiem dopadł pierwszego niedźwiedzia, gdy ten wsparty na tylnych łapach zlizywał najspokojniej miód ściekający z barci pszczelnej po pniu. Znienacka wziąwszy ogromny rozmach, wbił oszczep w odsłonięty kark zwierzęcia u nasady czaszki. Niedźwiedź ryknął krótko i chrapliwie, po czym zwalił się do stóp dębu. Na ryk towarzysza porwała się rozjuszona niedźwiedzica, żerująca po drugiej stronie dębu, i natarła z furią na napastnika.Mieszko pochwycił drugi oszczep wbity uprzednio w ziemię i stanąwszy szeroko w rozkroku, czekał spokojnie na spotkanie. Gdy niedźwiedzica wspięła się na zadnie łapy, chcąc zadać śmiertelny cios napastnikowi, Mieszko pchnął straszliwie oszczepem we włochatą pierś bestii aż po samą rękojeść brzeszczotu.
Ryk straszliwy napełnił po raz drugi puszczę, tym razem jednak okropniejszy, przeciągły. Niedźwiedzica porwała łapami za oszczep, by wyrwać go z rany, ale myśliwy parł całą siłą do przodu. Patrzącym zdało się, iż oszczep pryśnie za chwilę w drzazgi pod potężnymi pazurami zwierza, ale dębowe drzewce, prażone we wrzącym oleju, wytrzymało potężny napór. Po chwili drgania konwulsyjne przebiegły po cielsku niedźwiedzicy i zwierzę, brocząc pienistą posoką z pyska, runęło na liliowe wrzosowisko. Rogi myśliwskie zagrały pieśń zwycięstwa, a drużynnicy kneziowi z gromkim krzykiem rzucili się ku polanie.
Mieszko wyprostował się i otarł dłonią perlisty pot z czoła. Oddychał ciężko jak drwal po znojnej pracy, ale promieniał radością.
- Tak niechaj będzie z każdym wrogiem, który wtargnie na ziemię naszą! - rzekł do towarzyszy. - Niechaj będzie! - odkrzyknęli wojowie.Mieszko bystro rozejrzał się dookoła. Polanę z jednej strony łukiem otaczały wody Kurzycy, a z drugiej wśród drzew prześwitywało jezioro. - Na pamiątkę dzisiejszych łowów zbuduję tu grodek obronny, a te dwa niedźwiedzie pod dębem będą jego herbem. - I nazwiemy go Mieszkowice na cześć waszego imienia, kneziu - dorzucił jeden z wojów. - Niech i tak będzie - rzekł kneź do woja - a ty, Braniborze, osiądziesz tu na włodarstwie i będziesz strzegł naszych granic polańskich. Woj schylił się w gorącej podzięce do kolan knezia. Taki - według podania - był początek grodu nad Kurzycą.
Czesław Piskorski, Stanisław Świrko