Straszna posucha zapanowała na całej pomorskiej ziemi. Rozgniewany Swarożyc wypalał gorącymi promieniami trawę, warzył liście drzew, wysuszał rzeki. Nawet Odra wiła się wąską strugą środkiem wyschniętego mułu, z dala od swych dawnych brzegów. Upalne noce nieznaczną tylko przynosiły ochłodę, a bezchmurne niebo zdawało się ciężko zwisać nad ziemią, przygniatając ją swym rozgrzanym ciężarem.
Opustoszały łąki i knieje. Z najdzikszych, najmroczniejszych ostępów, teraz także pozbawionych jeziorek i strumyków, wyroili się groźni władcy puszczy - tury, łosie, niedźwiedzie, rysie - i pospołu z drobiazgiem zwierzęcym ruszyli w dalekie strony szukać życiodajnej wody. Wilk nie porywał koźlęcia sarny, zająca nie płoszył cień szybującego jastrzębia. Umilkły wszelkie walki i spory. Nie jadło, a woda była celem tej wędrówki zwierząt, przemierzających ogromne przestrzenie za głosem instynktu.
Trudniej było wędrować człowiekowi. W górnym biegu niewielkiej bezimiennej wtedy rzeczki, wpadającej daleko od swych źródeł do Odry, rozłożyła się przed laty na ziemi myśliborskiej uboga osada. Spokojny i pracowity założył ją lud, któremu puszcza dawała ochronę przed wrogami, dostarczała zwierzyny, owoców, grzybów i miodu. Z każdym rokiem powstawały nowe poletka, wypalane wśród borów i mozolnie uprawiane, z każdym pokoleniem przybywało chat i mieszkańców, rosła zamożność.
Dopiero upalne lato, zesłane gniewem Swarożyca, przyniosło grozę zagłady. Uschłe zboże nie obiecywało plonów, owoc obleciał przedwcześnie, bydło padło, a z łowów wracano bez żadnej zdobyczy. Kurczyła się, malała nitka wody w korycie rzeczki, aż znikła zupełnie. Nim oszołomieni mieszkańcy powzięli zamiar rzucenia siedzib i wędrówki za wodą - już i sił zabrakło na wyprawę.
Daremne były modły i obiaty. Dymy ofiarne nie dolatywały widać do stóp zagniewanych bóstw. Toteż wkrótce nie prośby, lecz klątwy i zaciśnięte pięści zaczęły wznosić się ku niebu.
Zatrwożył się tym stary żerca - kapłan i doradca osady. Jeśli ludzie jeszcze bardziej rozgniewają Bogów, jakie dalsze kary sypać się zaczną na grzeszników? Zamknął się u siebie, pogrążył w modlitwie i wróżby najstraszliwsze, z rzadka tylko stosowane, odprawiać począł, by sposób na odwrócenie klęski znaleźć. O świcie stanął w uchylonych drzwiach chaty. Posępna jego twarz nie zwiastowała niczego dobrego. Zebrany w pewnej odległości tłum milczał, ze strachem oczekując wyroku.
Załzawionymi oczyma potoczył wróż po zebranych i spojrzał na ciasno stłoczoną gromadkę przetowłosych dziewcząt. Długo, jakby z namysłem, przyglądał się każdej twarzy, oczy raz po raz ocierając z napływających łez. Złe przeczucie ogarnęło wszystkich, kobiety uderzyły w głośny płacz. Nareszcie kapłan podniósł rękę na znak, że chce przemówić.
- Objawiły mi Bogi sposób jedyny, w jaki można odwrócić ich gniew. Ale sposób tak straszny, że zaiste nie wiem, czy spełnić się go uda!
Jęk rozległ się w tłumie, ale po chwili parę głosów zawołało:
- Co za sposób? Mówcie!
Wróż znów spojrzał na dziewczęta.
- Dla przebłagania gniewu Bogów jedna z cór naszych, dzieweczka o sercu nieskalanym, poświęcić się musi i życie swe dobrowolnie w ofierze złożyć!
Zwarły się ciaśniej dziewczyny, jęknęły głośniej kobiety, ale wśród mężczyzn ruch się jakiś zrobił. Podpierając się kijem wystąpił naprzód jeden z najstarszych mieszkańców. Troska schyliła mu głowę, żal tłumił głos, ale słowa były wyraźne:
- Dla dobra... nas wszystkich... Dla odwrócenia klęski... ja córę swą najmłodszą, Bożę, poświęcam!
Wstrząsnęła wszystkimi ofiara starca, ale wróż głową jeno pokręcił:
- Dobrowolną ma być ta ofiara! Nie wy za córkę macie mówić!
Wydzierając się z objęć rówieśniczek wybiegła Bożena, Bożą dla krótkości zwana, i do nóg ojca upadła.
- Pobłogosławcie, ojcze! Ja pójdę za nas wszystkich z dobrej woli!
Wśród ogólnego płaczu prowadził żerca Bożę na sąsiednią polankę, gdzie obrządek miał być spełniony. Lęk ściskał mu serce. Nie praktykowany był już zwyczaj składania ofiar z ludzi i sam nie był pewny, czy dobrze dokonać jej potrafi. Czy powtórzy należne zaklęcie? Czy uda mu się zadać cios, od razu wyzwalający ducha dziewczyny, by zaniósł prośby ludu do Bogów?
Z drżeniem kazał uklęknąć Bożenie na samym środku polany i stanął za nią, szepcząc odpowiednie modlitwy. Z nagła wzniósł w górę ofiarną maczugę kamienną, zamknął oczy i opuścił ją z całym rozmachem na głowę Boży. Ale zdało mu się, że maczuga, oporu żadnego nie napotykając, pada aż na ziemię, skąd nagle plusk jakiś i szmer dobiega. Słysząc okrzyk tłumu wróż otwiera oczy, patrzy: zniknęła dziewczyna, ale za to u stóp jego strumyk się wybija z ziemi, tocząc się wśród polanki w stronę osady. Ofiara Boży została przyjęta, a gniew Bogów odwrócony!
Czcią wielką otaczano przez wieki pamięć jej, a źródełko do dziś nosi nazwę Boży Dar.
Stefan Deskur