Wysoko
ponad dachami Mieszkowic wznosi się wieża wczesnogotyckiego
kościoła. Stara to świątynia, zbudowano ją przed setkami lat z
pięknie ciosanych granitowych głazów. W późniejszych wiekach
rozbudowano ją znacznie i jako cenny zabytek przeszłości
przetrwała do naszych czasów. Ktokolwiek przybędzie do Mieszkowic,
udaje się do kościoła, by z jego wieży podziwiać urok
średniowiecznego miasta, położonego nad wodami Kurzycy i
niewielkiego jeziorka. Z wieży rozciąga się rozległy widok aż po
nadodrzańskie lasy i wzgórza położone na skraju państwa
polskiego.
Na
wieży wisi dzwon. Codziennie rano i wieczorem donośny jego cłos
rozlega się po okolicy. Wówczas mieszkańcy miasta mówią, iż to
ich „herbowy dzwon” tak pięknie dzwoni.
A
dlaczego nazywają go herbowym? Z tej przyczyny, iż stary ludwisarz,
który przed wiekami go odlewał, na zewnętrznej stronie dzwonu
umieścił herb miasta przedstawiający dwa niedźwiedzie pod dębem.
Ludność Mieszkowic zna dobrze podanie związane z herbem swego
miasta. A brzmi ono mniej więcej tak.
Kneź
Mieszko I, twórca historycznego państwa polskiego, wyruszył pewnej
jesieni ku zachodowi, by sprawdzić gotowość bojową pogranicznych
grodów, strzegących przepraw nad dolną Odrą.
A
było to jeszcze przed przyjęciem chrześcijaństwa przez Polskę.
Zwiedził więc Mieszko gród obronny Cedynię, doglądając
osobiście budowy wałów obronnych z potężnych bierwion dębowych,
wiązanych ze sobą systemem hakowym, a następnie udał się do
pobliskiego grodu obronnego Chojna. Tu również rozkazał naprawić
wały obronne i wieże strażnicze oraz wzmocnić załogę. Stąd
ruszył z całą swoją drużyną w kierunku południowym.
Któregoś
wieczoru drużyna książęca zatrzymała się na nocleg w Kurzycku,
niewielkiej osadzie nad rzeczką Kurzycą. Mieszkańcy osady donieśli
kneziowi, że w pobliskiej dąbrowie grasują dwa potężne
niedźwiedzie.
Mieszko,
jak wszyscy Piastowie, lubił ogromnie łowy, a już szczególnie
przepadał za polowaniem na niedźwiedzie. Skoro świt ruszył więc
z całą swoją drużyną na łowy. Mijali stare dąbrowy i cisowe
zagajniki, to znów żółknące już lasy bukowe, przetykane
brzeziną. Raz po raz pomykały przed myśliwymi sarna lub jeleń,
ale kneź surowo zakazał gonitwy, by nie spłoszyć grubego zwierza.
Wkrótce
dotarli do małej polany puszczańskiej, na środku której rósł
potężny dąb. Jeźdźcy stanęli jak wryci: pod dębem żerowały
dwa potężne, ciemnobrunatne niedźwiedzie.
Mieszko
zeskoczył z konia, a chwyciwszy dwa oszczepy i zatknąwszy za pas
topór myśliwski, ruszył żwawo ku przodowi. Drużynnicy wiedzieli,
że w takich razach nie trza mu było pomagać ani osłaniać, bo
gniewał się o to srodze. Sam kneź był z natury krępy, w barach
szeroki, a simy jako tur. Nie darmo przezywano go żartobliwie
Miśkiem czyli niedźwiadkiem. A przy tym mistrz to był nad mistrze
we władaniu oszczepem.
Przecież
oblicza wojów pobladły z obawy, boć niedźwiedź był nie jeden,
ale para.
Kneź
rysim skokiem dopadł pierwszego niedźwiedzia, gdy ten wsparty na
tylnych łapach zlizywał najspokojniej miód ściekający z barci
pszczelnej po pniu. Znienacka wziąwszy ogromny rozmach, wbił
oszczep w odsłonięty kark zwierzęcia u nasady czaszki. Niedźwiedź
ryknął krótko i chrapliwie, po czym zwalił się do stóp dębu.
Na
ryk towarzysza porwała się rozjuszona niedźwiedzica, żerująca po
drugiej stronie dębu, i natarła z furią na napastnika.
Mieszko
pochwycił drugi oszczep wbity uprzednio w ziemię i stanąwszy
szeroko w rozkroku, czekał spokojnie na spotkanie. Gdy niedźwiedzica
wspięła się na zadnie łapy, chcąc zadać śmiertelny cios
napastnikowi, Mieszko pchnął straszliwie oszczepem we włochatą
pierś bestii aż po samą rękojeść brzeszczotu.
Ryk
straszliwy napełnił po raz drugi puszczę, tym razem jednak
okropniejszy, przeciągły.
Niedźwiedzica
porwała łapami za oszczep, by wyrwać go z rany, ale myśliwy parł
całą siłą do przodu. Patrzącym zdało się, iż oszczep pryśnie
za chwilę w drzazgi pod potężnymi pazurami zwierza, ale dębowe
drzewce, prażone we wrzącym oleju, wytrzymało potężny napór.
Po
chwili drgania konwulsyjne przebiegły po cielsku niedźwiedzicy i
zwierzę, brocząc pienistą posoką z pyska, runęło na liliowe
wrzosowisko.
Rogi
myśliwskie zagrały pieśń zwycięstwa, a drużynnicy kneziowi z
gromkim krzykiem rzucili się ku polanie.
Mieszko
wyprostował się i otarł dłonią perlisty pot z czoła. Oddychał
ciężko jak drwal po znojnej pracy, ale promieniał radością.
-
Tak niechaj będzie z każdym wrogiem, który wtargnie na ziemię
naszą! - rzekł do towarzyszy.
-
Niechaj będzie! - odkrzyknęli wojowie.
Mieszko
bystro rozejrzał się dookoła. Polanę z jednej strony łukiem
otaczały wody Kurzycy, a z drugiej wśród drzew prześwitywało
jezioro.
-
Na pamiątkę dzisiejszych łowów zbuduję tu gródek obronny, i te
dwa niedźwiedzie pod dębem będą jego herbem.
-
I nazwiemy go Mieszkowice na cześć waszego imienia, kneziu -
dorzucił jeden z wojów.
-
Niech i tak będzie - rzekł kneź do rycerza - a ty, Braniborze,
osiądziesz tu na włodarstwie i będziesz strzegł naszych granic
polańskich.
Rycerz
schylił się w gorącej podzięce do kolan knezia.
Taki
- według podania - był początek grodu nad Kurzycą. Ludność
miasta Mieszkowice jest z jego historii bardzo dumna i chętnie do
niej nawiązuje. W 1957 roku - przy dźwiękach herbowego dzwonu —
uroczyście dokonano odsłonięcia pomnika pierwszego historycznego
władcy Polski.
W
mieście przetrwały liczne zabytki. Gród - tak jak przed wiekami -
otaczają średniowieczne mury obronne, a niskie, stare kamieniczki
również przypominają dawne czasy. - W mieście naszym - mówią
mieszkowiczanie - oddycha się polską przeszłością, sięgającą
czasów naszych pierwszych władców: Mieszka I i Bolesława
Chrobrego, którzy tu nad Odrą budowali nasze państwo.
Czesław
Piskorski, Stanisław Świrko