Wstał przepiękny poranek dnia Kupały i uśmiechał się niebem różanym, przeglądał w lazurowej wodzie, dziwując się swej krasie; zaglądał ciekawie w oczy wychodzących z kąpieli dziewcząt. Ożywiło się sioło, zawrzało pełnym gorączkowym życiem. Gromady chłopców, dziewcząt i starych, ubranych w jasne czyste szaty, postrojonych kwiatami i zieleni przechadzały się tłumnie, szykując drwa na ogniska lub otaczały starych gęślarzy leniwie zawodzących pieśni o wielkich czynach, o wielkich bojach synów tej ziemi, takiej cudnej, takiej naszej, tylekroć stopą najeźdźcy deptanej, krwią cudzą i własną zroszonej.
Wśród gwaru i pieśni, wśród pracy i przygotowań, szybko mijał dzień. Skoro tylko zachodzące słońce rzuciło raz jeszcze pożegnalnym okiem na otuloną pajęczą siecią mgieł ziemię. Zapalono ogniska. Zapaliło się łuną niebo, rozpoczęta się noc Kupały. Niewiasty chwytały się za ręce, zataczając taneczne koła i rozbrzmiewały jedna po drugiej pieśni po lesie.
Pola, puszcza i cała okolica, tak niedawno głucha i pusta, przepoiła się radosnym drganiem i okrzykami. Zda się, że nawet trawy, kwiaty i drzewa, obłoki sunące po niebie, i lazurowe wody, nabrzmiały tą pieśnią i radością.
Z odległych uroczysk i mokradeł ciągnęły na tę świętą Noc Kupały tłum Rusałek i Dziwożon, Rożdenic i Nocnic, Topielic i Wilkołaków i niewidzialne snuły korowodem, w zawrotnym tańcu wesela.
A pieśni wciąż płynęły i płynęły potężną falą po polach, wodach i kniei.
Młode dziewczęta puściły się w krąg zawrotnego tańca, a starsze, sędziwe, oparte na sękatych kijach, patrząc, odżywały wspomnieniami minionej młodości.
Cały las skąpany powodzią świateł płonął i gorzał, huczał, i rozbrzmiewał pieśnią i krzykami. Na tle gorejących ognisk widniały wiry postaci odzianych w powłóczyste szaty i rozbrzmiewał śpiew na cześć Kupały.
Chłopcy rozpoczęli skoki i gonitwy z zapalonymi głowniami wokół braci, przez pola i błonia.
Noc Kupały, noc radości, pieśni i wesela, najkrótsza noc roku, szybko mija. Już hen, od wschodu szła leniwie się przeciągając, na spotkanie gasnącej zorzy wieczornej, lekko zaróżowionej od snu, wschodząca jutrzenka.
Zanikła noc, przygasły ogniska, przycichła wrzawa i gwar. Tłumy rzuciły się do stołu, zasiadły je, sycąc się jadłem i napojem.
Jasne słońce wstawało powoli, powoli patrząc na porzucane, zwiędłe, zdeptane kwiaty, na zieleń zmiętą i przybladłą i czerń wypalonych ognisk - i odwróciło swe gorejące oczy, zatapiając je w lazurowej wodzie jednako i pięknej i jednako czystej.
Sabina Chmielewska